Dzień upalny, po burzy i przed burzą. Rośliny spieszą się, aby zakwitnąć i przed zimą wydać nasiona. Ludzie kłócą się w naelektryzowanym, dusznym powietrzu. Wejście na ogromny płat śniegu w górnej części Koziej Dolinki działa jak doskonała klimatyzacja i najlepsza psychoterapia. Miły chłód, rześkość powietrza, jasność umysłu. Białe i szare, śniegi i granit. Ład zewnętrzny i zewnętrzny.
Sierpień wczesny poranek o wschodzie słońca. Pakujemy swoje plecaki kawa, herbata, prowiant, płaszcz od deszczu-od tej porze lata nieodłączny towarzysz naszych górskich wspinaczek, rękawiczki, czapka-kogoś może to dziwić ale dla nas to coś normalnego, ostatnie spojrzenie na siebie przed ruszeniem na szlak i uczyniwszy znak krzyża...ruszamy.
Bujne trawy na północnych urwiskach Mięguszowieckiego Szczytu mają jeszcze wiosenny odcień jasnej zieleni, gdy na Czerwonych wierchach sit skucina, niepozorna roślinka ogłasza swoja coroczną wróżbę o nieodwołalnej zmianie dekoracji. W połowie lata zaczyna się czerwienić, zapowiadając nadejście jesieni. Tłumy ludzi o tej porze roku pielgrzymują po polskich drogach do Matki Boskiej Częstochowskiej, a my dwoje samotnych ludzi w gęstwinie drzew, szumie górskich potoków i wiatru, śpiewie ptaków też pielgrzymujemy. Ktoś powie, że wypoczywamy, ale ten wypoczynek niesie ze sobą zmęczenie, wysiłek i to nie tylko fizyczny ale i psychiczny, bo góry to żywioł i musisz uważać aby się nie dać zaskoczyć.
Z myślą, że nie możemy pielgrzymować do Częstochowskiej Matuli, wybieramy dziś nie łatwa trasę. Zimny poranek...polar, kurtka, czapka i rękawiczki, mamy cichą nadzieje, że się ociepli. Idziemy. Pusto na szlaku. Wczasowicze przewracają się dopiero na drugi bok, a my już w górach. Trzeba być chyba szalonym-pytany siebie- żeby wstać tak wcześnie i to jeszcze w wakacje. Ale tacy już z nas wędrowcy. Po trzech godzinach jesteśmy na Rusinowej Polanie, jakieś
Matko Jaworzyńska opiekuj się nami Bo my lud wierny, od wieków wybrany ludu podhalański wołaj do swej Matki z każdego zakątka, z każdej wiejskiej chatki.
Niepozorna kapliczka, cała z drzewa i pięknie zdobiona. Wchodzimy i ku naszemu zdziwieniu ojciec zakonny odprawia cichą mszę. Zmęczeni włączamy się w Eucharystię- cudowne zaskoczenie a jakie piękne. Po uczcie na Rusinowej Polanie przyszedł czas na ucztę z Jezusem. Posileni duchowym pokarmem, wymieniamy serdeczne pozdrowienia z ojcem i z błogosławieństwem ruszamy dalej na nasz pielgrzymi szlak. Ten cudowny moment spotkania się z Chrystusem i Jego Matką-Królową Tatr towarzyszy nam do dnia dzisiejszego i jeśli Bóg pozwoli wrócimy tam za rok. To niesamowite...idziesz w błocie po kolana, zimnie, wcześnie rano i co za cudowne spotkanie. Taka nasza mała pielgrzymka...
Copyright © 2014 by gorskieblogi